Na Rock Stadium 23-letnia Ashleigh Barty pokonała Karolinę Pliskovą 7:6 (7-1), 6:3. Z prestiżowym zwycięstwem przyszedł solidny czek (1,3 mln dol.) oraz debiut w pierwszej dziesiątce świata.
A przecież pięć lat temu dowiedzieliśmy się, że Barty nie chce już rygorów treningu, dalekich podróży i rywalizacji. Była wyczerpana, zniechęcona, miała objawy depresji. Rodzice, trenerzy i terapeuci zgodzili się, by zostawiła rakietę, odpoczęła, spróbowała robić coś innego.
Posłuchała, zaczęła budować nowy dom obok domu rodziców, zapisała się do krykietowej drużyny Brisbane Heat, w której kilkanaście miesięcy grała ligowe mecze. Nie było jej trudno, bo talent ruchowy miała od dziecka, nie tylko do tenisa, bez treningów grała też dobrze w golfa.
Wybrała tenis dlatego, że wcześnie trafiła w rodzimym Ipswich na dobrego trenera Jima Joyce'a. Pochodzi ze sportowej rodziny, tata Robert, urzędnik państwowy, miał pasję golfową, mama Josie (radiolog) oraz starsze siostry Sara i Ali bawiły się netballem.
Ashleigh nie wyrosła na potężną dziewczynę, ale uczyła się szybko. Trener zaczął podsuwać jej starsze rywalki, potem chłopaków, gdy miała 12 lat, grała już z dorosłymi. Joyce uczył ją, za pełną zgodą rodziców, by nie przywiązywała wielkiej wagi do zwycięstw, pucharów, punktów i czeków. Liczne juniorskie trofea przekazywała jako nagrody w turniejach dla dzieci.